wtorek, 8 czerwca 2010

Po spotkaniu...

Za nami pierwsze realne spotkanie z innymi rodzicami ED. W związku z tym kilka refleksji, ale może po kolei.
Pojechaliśmy do Krzyżowej w piątek wieczorem - niby mamy niedaleko, ale górki są tak rozsypane, że droga wije się wokół nich, jak jakiś wąż. Nie mogliśmy też skrócić sobie drogi przez Słowację, ponieważ Ina nie ma jeszcze dowodu. Zakwaterowaliśmy się w Krzyżowej - miałam sporo obaw, jak mała zniesie to wszystko, ale najwyraźniej mama jednak jest wszystkim dla takiego trzymiesięcznego malucha i gdzie ona, tam dom. Dzieci poszły na dwór, gdzie zaraz nawiązały nowe znajomości, a w końcu podekscytowane poszły spać. My niestety nie bardzo mogliśmy zasnąć, sama nie wiem czemu.
Następnego dnia było spotkanie w Koszarawie Bystrej. Rodzice prezentowali swoje rodziny i mówili o tym, dlaczego podjęli taką decyzję. Większość argumentów była podobna do tych naszych: niski poziom nauczania, fatalne wzorce zachowań wynoszone ze szkoły, ale także trudne dziecko, które nie znajduje sobie w szkole miejsca. Generalnie spotkanie to uważam za interesujące doświadczenie.
Później była gra terenowa, w której uczestniczyli głównie chłopcy, ja z Inką spacerowałam sobie i nawiązywałam znajomości oraz prowadziłam bardzo pouczające rozmowy. Wypytywałam o to, co mnie najbardziej gnębiło (mam nadzieję, że nie byłam zbyt nachalna) i umacniałam się w podjętej decyzji. Później był bigos i spotkanie przy ciastach, a potem pojechaliśmy do domku, bo Inka była coraz bardziej zmęczona - nie umiała przy tym wszystkim zasnąć i choć wcale nie płakała, to widać było, że zbliżamy się do granicy wytrzymałości naszego niemowla.
No to te obiecane refleksje:
  • rodzice ED są bardzo otwarci,
  • ile rodziców - tyle rozwiązań,
  • wybór szkoły uważam za dobry,
  • nawet z angielskim sobie poradzimy,
  • ogólnie jestem dobrej myśli.
I na koniec - pewne zaskoczenie - przez większość czasu kotłowała się tam masa dzieciaków, było dużo chłopców w wieku 4-8 lat. Ku memu zdziwieniu nie doszło do żadnej bójki, awantury (no może jakieś jedno sypnięcie piaskiem po oczach i trochę biegania z kijami). Czyżby dzieci uczone poza szkołą były lepiej przygotowane do życia w grupie niż te "szkolne"...?