czwartek, 17 listopada 2011

Jesienne sensorełko

Jak już pisałam, chcę umieszczać tutaj moje pomysły na edukacyjne zabawy dla małego dziecka, dziś o jesiennym sensorełku Mimi. Więcej o samej idei pisałam tutaj, więc dziś tylko króciutko.
W sensorełku znalazły się:
- liście klonowe (niestety szybko się kruszą)
- żółte pomponiki różnej wielkości
- kasztany
- żółte piórka
- złote kamyki
- akrylowe "kryształki" w jesiennych kolorach
- 3 dziwne kule oklejone takimi plasterkami drewna i szyszka
- oczywiście łyżeczka, paleta do farb i pojemniki, żeby to wszystko można było sortować i przesypywać.


piątek, 21 października 2011

Czy kto widział dziób Dzióba?

Już się nawet nie będę usprawiedliwiać brakiem czasu - no jest jak jest - nie wyrabiam z czasem i organizacją. Chciałam tylko wrzucić karty z dziobami (w katalogu przyroda). Pomysł na dzioby pojawił się w związku z wykładem na Uniwersytecie Dzieci, w którym Tosiek ma jutro uczestniczyć. O dziwo przygotowanie kart zajęło mi (łącznie z drukiem i laminowaniem) jakąś godzinkę. Jestem w tym coraz lepsza :-)
Ostatnio przygotowałam też karty "grzyby" - bardziej do szkoły-pracy niż szkoły-domu, ale moje dzieci też korzystają - te karty też są w chomiku, dwa pliki w katalogu przyroda).
Wszystko biorę z Wikipedii (o czym informuję, więc zgodnie z regułami), można zatem podając źródło korzystać sobie z tego do woli.

środa, 21 września 2011

Czym się zajmuje malakologia?

Dziś na szybko, bo jeszcze mnie czeka drukowanie i laminowanie, żeby na jutro pomoc była gotowa:
- zainteresowały nas te wszystkie - logie. Na razie biologiczne. Dlatego korzystając z Wikipedii przygotowałam takie karty trójstopniowe w stylu Montessori. Pomoc dla dzieci starszych (ja to zrobiłam dla gimnazjalisty). Karty trzeba wydrukować, zalaminować i pociąć. Potem dziecko dostaje kartoniki bez podpisów i dopasowuje je, a karty z lewej kolumny służą do sprawdzenia, czy dopasowało poprawnie. Myślę, że potem można sobie podzielić to na nauki dotyczące zwierząt, roślin oraz jednych i drugich. Potem pewnie zrobimy z tego jakiś quiz. Macie jeszcze jakieś pomysły?
- zaczynamy działać według planu, który nawet już przyjął formę pisemną :-) późno w tym roku, ale za to teraz już ruszyliśmy na całego. Obecny plan jest taki, żeby codziennie były: matematyka, język polski i język obcy (oba lub jeden z
nich), a poza tym pracować tydzień nad jednym przedmiotem. Tak blokowo, bo na zasadzie: dziś biologia i chemia, a jutro fizyka i geografia, to zupełnie nam nie szło. Zobaczymy. Na razie mamy tydzień z biologią.
- moje biologiczne zdziwienie: zmieniło się nazewnictwo! Oglądamy rysunek komórki, a tu: siateczka śródplazmatyczna. Coż to takiego? Przecież duże, więc nie odkryte ostatnio... dopiero po dłuuuuższym czasie wymyśliłam, że to przecież retikulum endoplazmatyczne... Nowa dla mnie jest też nazwa "protisty".

poniedziałek, 5 września 2011

Praca, szkoła i nauka

Praca moja, szkoła też moja, a nauka dzieci (tych, które uczę i tych osobistych). Niestety sytuacja życiowo-finansowa zmusiła mnie do pójścia do pracy, pomimo że dzieci uczą się w domu i najlepiej by było, gdybym cały swój czas mogła poświęcać im. Na szczęście moja praca to tylko pół etatu, więc 10 godzin "przy tablicy" (pracuję 2 dni), a resztę robię wieczorami, a jest co robić, ministerstwo już o to dba - irytuję się na taką papierkologię, bo wolałabym ten czas poświęcić na przygotowanie "półproduktów" do zajęć. "Półprodukty" zaś muszę przygotowywać, bo mam zajęcia z najmłodszymi dziećmi, które pewnych rzeczy nie zrobią (lub nie zrobią tak szybko, aby to miało sens), a które można by kupić, tylko... więc czeka mnie wycięcie kilkudziesięciu kółek na następne zajęcia (jak dobrze, że kupiłam sobie specjalny cyrkiel do tego celu!). Tyle o mojej pracy.
Nauka dzieci domowych powoli się rozkręca - już nie ma narzekania, że trzeeeeba, i naprawdę muuuuszę? Zaczyna to iść coraz sprawniej. Wczoraj przygotowałam listy zadań do wykonania. Niestety, kiedy wróciłam (o 15, bo rada pedagogiczna) zadania nie były wykonane. Po moim głośnym wyrażeniu niezadowolenia z takiego wywiązywania się ze zobowiązań, dzieci uwinęły się (same) z robotą w godzinę (no, ale ja byłam i ta moja obecność jest nadal niezbędna). Nie jest zatem różowo. Z drugiej strony jeszcze rok temu nic nie byłoby zrobione, więc jest postęp. W dodatku starszy syn miał straszne wyrzuty sumienia i jestem przekonana, że w czwartek zrobi wszystko na czas.

czwartek, 1 września 2011

Pierwszy dzień września... bez dzwonka

Pierwszy dzień września... rozpoczęcie roku szkolnego. Białe koszule i niewygodne spodnie. Apel. List pani minister o "szkole z pasją" (pasja z łaciny znaczy "cierpienie, męka"). Ja wiem, że chodzi o to słowo w znaczeniu "bardzo silne upodobanie do czegoś, zajmowanie się tym z namiętnością", ale przez głowę przemknęła mi myśl, że pasja to także wściekłość. Hmmm, nauczyciele dostający "szewskiej pasji" kiedy okazuje się, że zamiast uczyć, muszą stworzyć kolejny dokument. I jeszcze jeden... Misja, wizja i pasja. O tak.

A my? Z radością NIE uprasowałam koszul i NIE musiałam się martwić, czy spodnie nie są za małe. NIE musiałam się irytować słysząc pytanie "a czemu nie byliście w kościele?" (choć wszyscy wiedzą czemu). NIE wzrusza nas, która klasa zaczyna lekcje od której godziny - wstajemy jak się wyśpimy. I NIE obchodzi nas ile kartek ma mieć "zeszyt uwag" oraz jaki kolor spodni jest jeszcze strojem galowym, a jaki już nie.
Zamiast tego wszystkiego chłopcy siedząc na dworze zrobili po kilka zadań z matematyki, jakieś ćwiczenia z angielskiego, omówiliśmy podręczniki z języka polskiego, porozmawialiśmy o wybuchu wojny. Obejrzeliśmy nowe pocztówki (z USA i Brazylii!!) A potem był basen, książki, ciekawy film. Dzień jak co dzień :-) Bez dzwonka.

niedziela, 21 sierpnia 2011

Nauka czytania metodą Domana

Nauka czytania metodą Glenna Domana budzi wiele kontrowersji.  Przeciwnicy twierdzą, że języka polskiego, w którym "wygląd" słowa zmienia się w zależności od przypadku czy osoby, metodą tą nie da się uczyć Zwolennicy zaś twierdzą, że to nie do końca prawda. Jak jest? My na razie pomalutku testujemy własny zestaw (o tym w innym miejscu), ale bardzo chętnie sięgnęłybyśmy i po ten, który można wylosować na blogu Wczesna Edukacja czyli Antka i Kuby świata odkrywanie.






 

niedziela, 14 sierpnia 2011

Wakacyjne rozrywki Tolka ;-)

Moje dziecko ogłosiło, że nie cierpi angielskiego :-( i nie chce się go uczyć... Moje dziecko uwielbia za to audiobooki. Jest też miłośnikiem Harrego Pottera (niektóre tomy czytał po kilkanaście (!) razy - takie tam dziwactwo). Dlatego powiedziałam, że Harry Potter w audiobooku i owszem, ale tylko po angielsku. Jestem genialna! Efekt: dziecko cały dzień słuchało pięknej angielszczyzny, co chwilę przybiegając, że "a wiesz, jak jest praworęczny po angielsku?". To, że w trakcie słuchania z wielkim skupieniem oglądało ćwiczeniówki do ortografii, pomińmy milczeniem...

piątek, 5 sierpnia 2011

Świat jest dziwny...

Jak to jest, że te blogi, na których rozwoju mi najbardziej zależy, czyli:
GadżetoMama
Fumfle
czy To moja praca!
co i rusz utykają, a te dwa, które już od jakiegoś czasu traktuję po macoszemu, zostały nominowane do blogowej zabawy (za co nominującym serdecznie dziękuję!). Wydaje mi się, że zależy to od tego, że GadżetoMama i Fumfle są trochę "komercyjne" i to pewnie jest wyczuwalne. Tu zaś piszę, gdy mię coś leży na duszy. Ewentualnie chcę się pochwalić. Ale czemu blog Mimi leży i kwiczy? No, dobra, dajmy mu szansę, jeszcze się rozwinie. Wracając do zabawy, jej zasady są takie:
1. Wkleić link blogera, który przyznał nagrodę i ładnie podziękować :)
1. Nominację nam przyznała Czyżyk, której bloga z prawdziwą przyjemnością odkryłam :-) Dziękuję!
2. Skopiować i wkleić logo do swojego bloga.
2.
3. Napisać o sobie 7 rzeczy
Ba, to dopiero! Będzie mało odkrywczo. 1. Jestem mamą i kocham to. 2. Jestem nauczycielką swoich dzieci, które uczę w domu i to też lubię. 3. Jestem nauczycielką innych dzieci, co było moją pasją, ale... troszkę się porobiło... 4. Od września wracam do pracy. 5. Boję się, czy w mojej pracy zawodowej znów odnajdę to, co kiedyś mnie tak nakręcało. 6. Ilość możliwości, jakie się wiążą z edukacją dzieci, czasami mnie przerasta. 7. I jak mam za dużo tego wszystkiego, to popadam w jakiś taki bezład decyzyjno-myśleniowy.
4. Nominować 16 innych blogerów (oprócz tego, który nominował nas)
No to lecimy, czyli blogi, które regularnie odwiedzam, kolejność kompletnie przypadkowa. Najpierw chciałam podać inne tu i inne tam, ale to jednak za dużo. Moja lista przedstawia się tak:

1. Wyspa Skarbów
2. Do dzieci z pasją

5. Wystawić im komentarz informujący o nagrodzie i nominacji.
Prędziutko biorę się do roboty :-)

niedziela, 31 lipca 2011

Długi deszczowy... lipcopad

Długi deszczowy tydzień przerodził się w długi deszczowy miesiąc. Wizja projektów robionych w upalny dzień w cieniu parasola i Mi bawiącej się beztrosko w wodzie, powoli zaczyna odchodzić w siną dal. Nawet jeśli przyjdzie lato, upałów raczej nie będzie (jakby co, gotowam odszczekać). Wciąż jednak mam nadzieję, że uda nam się skończyć naszą ścieżkę sensoryczną i zrobić "wodną ścianę". No cóż, nadzieja matką głupich. A propos imienia Nadzieja: był pomysł, żeby Mi miała tak na imię. Moja pierwsza reakcja - "nie zrobię tego swoim potencjalnym wnukom" ;-)
Póki co zadowalamy się zajęciami w domu. Tosiek oddaje się swojej czytelniczej pasji pochłaniając kolejne tomy (niektóre czytając kilkakrotnie pod rząd... ale to inna bajka). Muniek zaś uprawia "prace ręczne". To co w szkole było katorgą, powoli staje się ulubionym zajęciem. I tak, po wielu godzinach, skleił model PZL p.11 c. Model jest zrobiony z kartonu, który trzeba było podkleić i wyciąć. Wiele godzin pracy, a efekt wspaniały.
Tylko ja jakaś taka rozbita i niepozbierana. Stąd decyzja o komputerowym odwyku i używaniu go tylko wtedy, gdy trzeba. Staram się w ciągu dnia notować, co mam zrobić, sprawdzić i uruchamiać go jak najrzadziej, odfajkowując z listy. Zamiast godzin spędzonych bezproduktywnie na "nie wiem czym" przy komputerze, staram się wykonywać pomoce do nauki.Robi się tego coraz więcej, niestety miejsca na ich przechowywanie jakby coraz mniej...

czwartek, 9 czerwca 2011

Błotny stolik

Do zrobienia takiego zainspirował mnie któryś blog (nie umiem teraz znaleźć), na którym dzieci robiły zupę z błota i trawy. Przypomniały mi się podobne zabawy z dzieciństwa, więc postanowiłam zrobić coś podobnego dla Mimi. Błotny stolik został umiejscowiony między elementami placu zabaw. Pomysł mój, wykonanie: Dziadek, a w akcji: (mieszanie, przelewanie i wychlapywanie) Mimi.











Oczywiście, zgodnie z zasadami Montessori, początek i koniec pracy powinien wyznaczać fartuszek. Spieszę więc zapewnić, że takowy został zakupiony i wisi, ale na zdjęcia się nie załapał ;-)

wtorek, 7 czerwca 2011

Mamy zgodę!

Wczoraj dotarło do nas pismo - zgoda na edukację domową Szymona. Kamień spadł mi z serca! Radość mąci jedno sformułowanie: termin egzaminów został wyznaczony na czerwiec... Ja bym wolała egzaminy rozłożyć w czasie, ale wciąż mam nadzieję, że to kwestia dogadania się z nauczycielami.
Możemy z pełnym spokojem jechać na wakacje - wprawdzie tylko tydzień, ale już nie mogę się doczekać - uwielbiam morze. Dla Mi to będzie jej pierwsze z nim zetknięcie. Ciekawe jak sobie poradzi z chodzeniem po wielkiej piaskownicy? Na schodach daje sobie radę świetnie!

czwartek, 2 czerwca 2011

Zabawki i ich miejsce

Mimi ostatnio mnie nie rozpieszcza - jest bardzo absorbująca i nie mam czasu na to, żeby siąść i w skupieniu poczytać czy coś napisać. Dziś udało mi się jednak ponownie przeczytać część tekstu "Radosne dziecko".  Doszłam do wniosku, że tak sobie kolejno wynotuję to, co akurat wydaje mi się najważniejsze w tym tekście:
Zabawki i ich miejsce - to zasada, którą wdrażam od dłuższego już czasu. Część zabawek niemowlęcych powędrowała w inne rączki, część na strych. To, co Mi jeszcze interesuje zostało posortowane i ułożone w pudełkach. Pomogło to opanować nadmiar i chaos, ale dziś zrozumiałam, że nie jest to do końca dobre rozwiązanie, ponieważ pudełka są zamknięte i Mimi straciła nimi zainteresowanie. Czasem jej wyciągam któreś pudełko, ale to zdecydowanie nie jest to, o co chodzi. To wymuszone zajęcie pod dyktando mamy, nie własna aktywność.
Stąd konieczność przemeblowań. Muszę opróżnić jedną szafkę w kuchni i tam umieścić część rzeczy, aby była łatwo dostępna - teraz np. koszyk z nożyczkami stoi wysoko, podobnie kredki - są, gdy Mi się o nie upomni (wchodzi na krzesło i się awanturuje pokazując na komódkę lub wyrywając mi długopis z ręki). Muszę kupić drewniane tacki, choć kuszącym rozwiązaniem są też komódki z kilkoma szufladkami (te szufladki nawet w kształcie są podobne do tacek...). Zobaczymy. W pokoju cała dolna półka jest dla małej, ale dużą część zajmują książki. Musimy wymyślić jakiś system przechowywania tego wszystkiego - może Ikeowski trofast? Jedyny problem, że on niezbyt piękny jest (taki plastik)...
Stolik do pracy - myślę, że najwyższy czas na zorganizowanie takiego miejsca do pracy. Stolik jest, tylko bardzo, bardzo brzydki, myślę więc o jego przemalowaniu. Ewentualnie stolik powędruje na podwórko, a do domu kupimy coś ładnego. Wszak M. Montessori zwraca uwagę na to, że dziecko powinny otaczać ładne rzeczy.
Sprzątanie - czyli odkładanie jednej zabawki na miejsce zanim weźmie się drugą. Staram się tego bardzo pilnować, ale czasami wydaje mi się, że stoję na z góry przegranej pozycji. Wtedy staram się zobaczyć to, co pozytywne: wszystkie książeczki stoją na półce, a Mi nie zrzuca ich dla zabawy (jak bywało), a kiedy weźmie jakąś, to ją odnosi - nie zawsze na półkę (choć i tak się zdarza), ale choćby w jej pobliże. Zabawki czasem są wywalane, ale ostatnio dałam jej taką układankę (zniosłam ze strychu), oglądała ją w kuchni, a potem zabrała do pokoju - zajęta czymś, nie zwróciłam uwagi na to, gdzie. Potem odkryłam, że układanka leży w koszyku! Sama, bez proszenia, ją tam zaniosła - była to nowa zabawka, więc mała zastosowała wyuczone zachowanie do nowego przedmiotu - duuuuża sprawa! Zauważyłam też, że jeśli w pudełku jest jedna zabawka (nawet kilkuelementowa) to tam wróci i wystarczy lekko rzucona uwaga - przypomnienie, ale jeśli jest to kilka zestawów, to po wyjęciu jednego, trzeba wyjąć kolejny i kolejny (żadnym się nie bawiąc), a już absolutnie nie ma mowy o odłożeniu czegoś po zabawie do pudełka, jeśli w nim już jest inna zabawka.
Trochę namotałam, ale chodzi mi o to, że zasada: mało zabawek, pojedynczo, łatwo dostępne (do wyjęcia i sprzątnięcia) ma więcej sensu, niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Zaczyna się sprawdzać to, że dziecko lubi porządek. Tylko trzeba mu to umożliwić.

poniedziałek, 23 maja 2011

Pomarańczowe sensorełko




Hmmm, nie wiem czy to dobra nazwa, ale taka mi właśnie przyszła do głowy. Mamy anglojęzyczne nazywają to "sensory bins" albo "sensory tubs" . Tak, czy siak, idea mi się podoba, dlatego też zaczęłam robić coś takiego. Na początek trzeba jednak dość sporo wydać (chyba, że ktoś ma porządne zbiory różności w domu) i kupić to i owo. W skład pomarańczowego sensorełka weszły:

koszyczek - osłonka na doniczkę,

piórka,

szczypce,

torebka ze sznurkami, a w niej duża szyszka,

kwiatkowa paleta do farb (z ceramiki),

blaszane pudełeczko (było dołączone do pasty do zębów),

2 bransoletki,

kwiatki z modeliny (utwardzone).

Po dotarciu kolejnych przesyłek (ale już po zrobieniu zdjęć) dołączyłam:

2 pomponiki

garść żółtych i pomarańczowych akrylowych "kryształków".

Początkowo Mimi bawiła się tym dość chaotycznie i sądziłam, że po 2-3 obejrzeniach pudełka nie będzie nim zainteresowana. Tymczasem zabawa z dnia na dzień stawała się coraz dłuższa, każdy przedmiot jest po wielokroć oglądany i sensorełko nie traci na atrakcyjności.

Odszkalnianie

Oczywiście w słownikach takiego określenia nie znajdziecie, a mimo to jest ono zupełnie swobodnie używane przez polskich rodziców uczących swe dzieci w domu. Słowo to oznacza proces, dzięki któremu dziecko przestaje funkcjonować jak w szkole, to znaczy:
- robi coś, bo to fajne, ciekawe, 
- zaczyna zadawać pytania,
- samo sięga po to, co je interesuje,
- nie pyta "a jaka byłaby za to ocena?"
Dla mnie kluczowe jest jednak samodzielne (bez naganiania, przypominania) zabranie się do pracy, która jakoś tam pasjonująca nie jest, ale trzeba ją zrobić. Dziecko wie, że trzeba i to robi. Piękna sprawa. U nas wciąż jest to obrazek niezbyt częsty, ale zdarza się. Pomocne okazało się samodzielne wykonanie przez chłopców tygodniowych planów. Po moim ustaleniu, że angielski ma być codziennie, a matematyka 3x w tygodniu, każdy z nich ułożył sobie jakiś tam plan. Starają się go przestrzegać. Czasami sami siadają do pracy, a czasem muszę przypomnieć, która godzina. Jeszcze rok temu było to zupełnie niemożliwe.
Inni edukujący domowo rodzice twierdzą, że odszkalnianie trwa 2-3 lata. Pociesza mnie to trochę, bo jednak na pierwsze efekty trzeba było długo czekać.

piątek, 6 maja 2011

Napisz, z czego słynie ziemia, na której mieszkasz...

Jakiś czas temu, we wpisie Niestandardowe zadania, napisałam o zadaniu (klasa III, podręcznik "Wesoła szkoła"), które Tosiek wykonał pisząc niemalże haiku. Było minęło... tymczasem ostatnio ruch na tym blogu jest zasilany głównie przez kogoś, kto uporczywie szuka tego właśnie w googlach. Wpisuje tam owo tytułowe zdanie w różnych wersjach - podliczyłam statystyki, jest to około 150 wejść na mojego bloga z tego zapytania. Nie podejrzewam o taki dziki upór jednej osoby, sądzę że są to raczej uczniowie (ich rodzice?) klas trzecich, którzy teraz właśnie doszli w podręczniku do tego zadania. Daruję sobie komentowanie tego, bo pewne pytania same się cisną na usta... odpowiedzi także. Zastanawia mnie tylko, czy któryś z tych dzieciaków przepisał tekst Tośka? I jak tę pracę ocenił nauczyciel?

Właśnie do mnie dotarło, że pomalutku minął blogowi roczek! Rok temu dokonałam pierwszych wpisów, czas byłby może na jakieś podsumowanie tego dziwnego roku...mam nadzieję, że takie wkrótce nastąpi.

czwartek, 28 kwietnia 2011

W nowych kolorkach

Zrobiło mi się takie fajne zdjęcie na spacerze, no i poczułam chęć zmiany. Poprzednie zdjęcie, na którym był Murań, było zrobione przez mojego męża, a to jest moje własne. I tak to z zieleni przeszliśmy w niebieskości.
Pewnie niektórym trudno w to uwierzyć, ale... wzięliśmy się za naukę. Na luzie, bez planu (na razie), ale jednak zaczynam gonić dzieciaki do jakiejś roboty. Coś tam grzebiemy w angielskim (oglądamy filmy - dzięki Aniu!), Szym robi też materiał z książki, jednak  kiedy chce zboczyć w coś innego, np. legendę o królu Arturze - nie ma sprawy - tu o Arturze krótko i treściwie.
Najłatwiej chłopcom zabrać się za matematykę, Witka cieszy, że wreszcie ma trudniejsze zadania. Szymon robi też sporo z eduROMów (niestety ten z historii nie działa, buuu). No i robimy zabawki ze śmieci (może jutro je pofotografuję...). Obserwujemy żaby i ropuchy (jakoś tak tych ostatnich w okolicy jest więcej...). Założyliśmy zupełnie serio "żabiarium" i patrzymy, co nam się wykluje i cieszymy się wiosną, bo wreszcie wszystko kwitnie!

piątek, 8 kwietnia 2011

Ufff... i po egzaminach

Jeszcze nie mamy ostatecznych wyników, bo nie wszyscy egzaminujący sprawdzili części pisemne, ale śmiało mogę napisać, że poszło świetnie. Żałuję tylko, że w przyszłym roku musimy się zmierzyć z inną szkołą - gimnazjum. Pocieszam się jednak, że to tylko rok, bo potem pewnie wrócimy do szkoły w Koszarawie - ma tam zostać utworzone gimnazjum i liceum.
O egzaminach słów kilka: młodszy spisał się rewelacyjnie, pomimo moich obaw, że w nowej sytuacji będzie się łatwo rozpraszał. Usiadł, pisał przez godzinę, potem swobodnie odpowiadał, także z angielskim poradził sobie bez trudu.
Starszy syn testów i ustnych miał więcej. Wszystkie były przeprowadzone w bardzo miłej atmosferze, bez nadmiernego stresu, wśród uśmiechów i serdecznej troski o ucznia. Jestem szczególnie pod wrażeniem panów egzaminatorów - zadawali pytania w taki sposób, że wydobywali z dziecka co najlepsze, nie dając w żaden sposób do zrozumienia, że oto właśnie było coś, co powinieneś wiedzieć - taki sposób rozmowy dodał dziecku pewności siebie i podbudował poczucie własnej wartości. Nie znaczy to, że panie były mniej wspierające, bynajmniej, po prostu sfeminizowanie tego zawodu sprawiło, że zetknięcie się z mężczyznami - nauczycielami, dało mi do myślenia: jak wyglądałaby polska edukacja, gdyby w szkołach proporcje miedzy płciami były inne niż są obecnie...?
Egzaminy to także okazja do spotkania ze starymi znajomymi i poznania nowych osób - rozmowy, wymiana poglądów, żarty, obserwacje - dla mnie są takim chlebowym zaczynem, który sobie we mnie powolutku rośnie. Co z niego upiekę? Zobaczymy.
Poradziliśmy sobie z tym wszystkim: nauką, przygotowaniem, prezentacją, organizacją, stresem (niewielkim, ale zawsze). Zdaliśmy te egzaminy - ja jako mamiciel - rodziciel, chłopcy jako domowi uczniowie, tata jako wsparcie (duchowe i merytoryczne) i nawet nasza najmłodsza Kruszynka znosiła ze spokojem ciągłe przejazdy z miejsca na miejsce, spanie w foteliku samochodowym i niemożność włażenia wszędzie, gdzie się da.
Skończyliśmy ten rok szkolny. Teraz chwila na złapanie oddechu i bierzemy się do nowej pracy - chcę, żebyśmy bawili się tym, co nas interesuje i ciekawi. Szymek już dziś zrobił nowy model samolotu, Witek stwierdził, że musi się podszkolić z historii, żeby móc dalej pisać swoje opowiadanie, które chce kontynuować, bo przecież pani powiedziała, że mało które dziecko w jego wieku pisze takie opowiadania... A ja? Ja chcę porobić zabawki ze śmieci, poobserwować rozwój żaby w słoiku i cieszyć się wiosną :-)

sobota, 5 marca 2011

Filmowy homeschoolers...

Kiedy miałam lat naście, w telewizji emitowano serial o młodym Indianie Jonesie. Odbiegał on trochę od tych pełnometrażowych filmów o dorosłym Indym, a ja zapamiętałam, że bardzo sympatycznie tłumaczył pewne zagadnienia. Otóż Henry Junior wraz z rodzicami wyrusza w podróż po świecie, dzięki czemu spotyka niezwykłych ludzi, którzy jakoś tam wpływali na świat. Potem podróżuje sam. W mojej pamięci szczególnie mocno utkwił odcinek dotyczący I wojny światowej, dlatego postanowiłam puścić serial dzieciom - jako przerywnik i, nie ma co ukrywać, motywator.

Początkowo miałam obawy, że może jednak pamięć mnie zawiodła i film wcale taki fajny nie jest, ale jednak... Odcinki są długie i jakby dwuczęściowe. W czasie swych podróży Indy spotyka Picassa dyskutującego z prawie całkiem już niewidzącym Degas... Rozmawia z Zygmuntem Freudem, jedzie na safari z Teodorem Rooseveltem, słucha gry Louisa Armstronga. Dzięki temu poznajemy wielkich ludzi i ważne wydarzenia, a reżyser gra z widzem umieszczając odpowiednie obrazy, przedmioty i stykając bohatera z ludźmi, którzy jeszcze wielcy nie są, ale już za chwilę...

Nie twierdzę przy tym, że film zastąpi solidną naukę historii, ale sądzę, że może ją oswoić, przybliżyć i zachęcić np. do obejrzenia albumu z obrazami Picassa i impresjonistów oraz zastanowienia się, na czym polega różnica między impresjonizmem a kubizmem (no, oczywiście lepiej byłoby to dziecku pokazać podczas zwiedzania Luwru, ale jeśli akurat nie planuje się tam weekendu...). Film zachęca też do stawiania trudnych pytań: o czym może marzyć niewolnik? czy można chronić przyrodę pokazując ludziom wypchane lub uwięzione zwierzęta?

Zabawne jednak jest to, że Henry Jones Junior w pierwszych odcinkach jest homeschoolersem. Wprawdzie nie uczą go rodzice, tylko panna Seymour, ale jego nauka jak najbardziej jest edukacją domową. Zawszeć miło popatrzeć, jak robią to inni :-)

czwartek, 3 marca 2011

Żadnej pracy się nie boję...

Mamo, to zmarła ta pani, co czyta "Dzieci z Bullerbyn"? - spytało dziś moje uwielbiające audibooki dziecko. Tak, synku, właśnie ta pani. Dla mojego dziecka pani Irena Kwiatkowska to głos, który z taką radością czyta o zwykłym-niezwykłym dzieciństwie Lisy i jej przyjaciół... A dla mnie? No coż, dla mnie to także głos: Pchły Szachrajki (Chcecie bajki? Oto bajka...), "Czerwonego kapturka" - (Snuj się, snuj, bajeczko! A było tak...), "Plastusiowego pamiętnika" (Wszyscy powiedzieli w klasie, że jestem śliczny...), ale także Danka z "Przygód trzech urwisów", mamy z bajki "Proszę słonia"... A dopiero potem radosna, zawsze uśmiechnięta kobieta pracująca. Postać ze śmiesznego, czarno-białego telewizora... Kawał mojego dzieciństwa.
Dziś żegnamy i dziękujemy. Za te wszystkie słowa, za ten głos, za ten uśmiech.

poniedziałek, 28 lutego 2011

Egzaminy - brrr..., czyli powtarzamy materiał

Zgodnie z moim założeniem skończyliśmy materiał (no, prawie... procenty zostały nieskończone, ale są nieobowiązkowe, więc sobie wrócimy do nich po egzaminach). Został nam miesiąc na powtórki, bo egzaminy czekają nas w pierwszym tygodniu kwietnia. Niestety napięcie związane z tym całym paskudztwem egzaminacyjnym, stresem związanym z moją pracą (do której mam/nie mam wracać ->nie wiadomo, czy będę miała gdzie wracać), wyborem gimnazjum itp. osiągnęło masę krytyczną i skończył się sporą awanturą. Po której zrobiliśmy trochę doświadczeń z magnesami, coby humor był lepszy :-)
Efektem wczorajszych przemyśleń jest zupełnie inne moje podejście do powtórek, mianowicie - pracujemy na luzie, a w ogóle to dziś nie musimy robić NIC. Mamy miesiąc, mamy czas, więc... Zatem dziś: obejrzeliśmy film z serii "Dzika Europa", potem Szym robił zadania dotyczące łańcuchów pokarmowych, (symulacja wpływu trawy na zające, zajęcy na lisy i odwrotnie jest fantastyczna), potem napisał wypracowanie z angielskiego, a w międzyczasie robił zadania z matmy. No właśnie, skserowałam zadania z dwóch rozdziałów z matematyki (z takiej książeczki "powtórka" tego samego wydawnictwa, co książka), dołożyłam do tego zadania niestandardowe oraz dotyczące prędkości, drogi i czasu - pocięłam na pojedyncze kartki, złożone kartki wrzuciłam do pudełka. Szym co jakiś czas wyciąga 2-3 kartki i na odwrocie robi zadanie, po czym wrzuca do słoika. Przyjmuję zakłady - w ciagu tygodnia zrobi 128 zadań czy nie? Trudność zadań jest różna - od takich za 5 punktów, do takich typu "prawda-fałsz" (w tej chwili w słoiku są 24 zadania).
Potem obejrzeliśmy jeszcze film "Discovery Atlas - świat śródziemnomorski i poprawiliśmy filmem o lasach w Rosji. Jedyny zgrzycik był podczas zadań z polskiego - takich tam opisów i instrukcji związanych z tekstem "I ty możesz zostać Indianinem", ale i tu chłopię sobie poradziło bardzo dobrze.
Z kolei Tosiek zdążył zrobić zadania z ortografii (co nie przeszkadzało mu napisać "rybakuf", po czym twierdzić, że przecież pisze się u, bo to nie jest końcówka -ów...), z ładnego pisania, kilka zadanek z matematyki, przeczytać tekst, zrobić w związku z nim zadania, samodzielnie zrobić lekcję z angielskiego (korzystamy z New Bingo! - ta książka rewelacyjnie zgrywa się z moim dzieckiem, które samo robi sobie lekcję, a ode mnie wymaga sprawdzenia i odpytania), filmy także oglądał...
Patrzę na tę listę i tak sobie myślę, że nie robiąc dzisiaj z premedytacją NIC - zrobiliśmy mnóstwo.

środa, 23 lutego 2011

Niestandardowe zadania...

Ech, mało czasu, mało sił na pisanie. Gonimy z materiałem, bo chcę go skończyć w tym tygodniu, a marzec poświęcić na powtórki, systematyzowanie wiedzy i łatanie ewentualnych luk.
Ostatnio sprawdzałam dokładniej prace Tośka, bo jakoś nam się tak tego uzbierało trochę (znaczy dziecko dużo robi, a mama nie nadąża ;-) Z jednej pracy (opis drzewa) dowiedziałam się, że brzoza ma niestandardowy kolor... Zupełnym jednak zaskoczeniem był dla mnie inny tekst. Polecenie brzmiało tak: napisz, z czego słynie ziemia, na której mieszkasz, możesz ułożyć o niej wierszyk. Oto, co moje dziecko napisało:
Moja ziemia jest jak sen,
który powraca.
Czasem niebezpieczna,
a czasem smutna.
Często niezrozumiała.
Zawsze interesująca.

Pomijając fakt lekkiego rozjechania się z tematem, to i tak tekst jest dla mnie zadziwiający...

środa, 16 lutego 2011

O przyrodzie na 6!

Trafiam dziś na dwa fantastyczne blogi, pisane przez tę samą osobę i muszę się podzielić, bo radość tam zaglądać.
Frajda przyrodnika to blog dla rodziców przedszkolaków i dzieci z klas I-III, a Przyroda na 6 dla klas IV-VI. Całość tak pięknie się wpisuje w edukację domową, że aż podejrzewałam Autorkę o nią ;-)
Będziemy stałymi gośćmi!

poniedziałek, 14 lutego 2011

Kalendarz - pogody (i nie tylko) w języku angielskim

Tosiek ma trudności z określaniem czasu, a po dołożeniu do tego języka angielskiego, kłopoty są jeszcze większe. Dlatego postanowiłam zrobić dla niego kalendarz, który ułatwi mu opanowanie tego. Jak kalendarz, to jeszcze pogoda, więc powstało takie coś:Potrzebne do wykonania są:
tablica - duża korkowa lub (jak u nas) korkowa i magnetyczna,
wydrukowane obrazki opisujące pogodę z nazwami - wykorzystałam takie i takie,
wydrukowane nazwy dni tygodnia i miesiące - ze względu na określoną ilość miejsca na tablicy wydrukowałam tylko to, co mi było potrzebne,
laminator zabezpiecza kartoniki przed zniszczeniem,
flashcards, które mamy z zestawu "Read at Home - Telling the Time" można zastąpić innymi,
koszulki wpinane do segregatora, a służące do przechowywania slajdów (małe kwadraciki), wizytówek (na fiszki itp.) oraz zdjęć (4 duże) - tworzą kieszonki, do których można włożyć to, co nam potrzebne.

piątek, 11 lutego 2011

Szkiełko i oko - rzecz o mikroskopie

Mój tata jest z wykształcenia biologiem, stąd wśród wspomnień z mojego dzieciństwa plączą się łacińskie nazwy roślin, zwierząt. Jednym z takich najmilszych wspomnień są wieczory, kiedy przez "szkiełko" patrzyliśmy na mikroświat. Obserwowaliśmy okrzemki, pantofelki, bakterie i badaliśmy budowę komórki roślinnej. Zachciało mi się pokazać moim dzieciom to samo. Zaczęłam poszukiwania mikroskopu. Chińskie "wszystko w jednym" za 99.99 odrzuciłam od razu. Szukałam czegoś lepszego - każdy, kto ma choć trochę wiedzy na temat optyki (fotograficznej, teleskopowej, mikroskopowej) wie, że dobre szkło to podstawa. Bez tego ani rusz. Zajrzałam do jednego, drugiego sklepu i zonk! Wszędzie to samo! Wszystkie mikroskopy od ~200 złotych do ~800 wyglądają tak samo, jak z jednej fabryki. Chińskiej. Lepsze kosztują powyżej 1000 i też nie powalają swoim wyglądem (co ma wygląd do funkcjonalności? No ma to, że lekki statyw nie zapewni stabilności - cały mikroskop będzie się poruszał od ruchu oglądającego. Dobry mikroskop musi być stabilny, więc ciężki) . Chciałam, żeby miał stolik krzyżowy (pozwalający na przesuwanie preparatu) oraz śrubę makro i mikro (większość tych tańszych tego nie ma). Po długim rozeznaniu, kilkunastu mailach, zdecydowałam się wybrać coś z "górnej - niższej" półki. Mój wybór padł na Biomax - wtedy w październiku kosztował 610 złotych (teraz widzę, że jest po 300). Na jego zakup złożyła się cała rodzina, a chłopcy dostali go pod choinkę. Niestety mikroskop okazał się być totalną katastrofą. Stolik przedmiotowy był umocowany krzywo, w środku coś grzechotało, stolik krzyżowy miał zgięte pokrętło - no płacz i zgrzytanie zębów. O tym, co było widać (a raczej czego nie było widać), nie ma co wspominać. Pieniądze udało się odzyskać, ale nadal nie mieliśmy mikroskopu. Po raz kolejny przejrzałam wszystkie sklepy i powoli zaczęła mnie ogarniać rozpacz: trzeba mieć dużo pieniędzy (ponad 2tys.) aby kupić nowy i dobry mikroskop albo... zostawało Allegro. Tam w końcu udało nam się kupić stareńki sprzęt PZO za 550 złotych. Optyka może nie jest w nim super czysta (lata robią swoje), ale całość jest bez zarzutu: ciężki statyw, pokrętła działające z idealnym oporem, kilka okularów i obiektywów. Owszem, nie mamy kamery, jak chińskie promocje, więc nie podzielimy się tym, co widzimy z Wami, ale nie o to przecież chodzi.

czwartek, 3 lutego 2011

Kinderbale w karnawale

Tosiek co jakiś czas ma pomysł obchodzenia jakiegoś święta (nota bene, wyczytałam w kalendarzu, że dziś jest Światowy Dzień Obszarów Wodno-Błotnych). I tak obchodzimy powitanie lata, pożegnanie lata (koniecznie przy ognisku, na którym pieczemy pianki), powitanie zimy... I to nie jest tak, że dziecko przychodzi i prosząco "mamo, czy moglibyśmy...?". Nie, to jest człowiek zdecydowany, który oznajmia: "Mamo, w piątek jest święto, kup żelki". Ewentulanie robi nam listę zakupów. Ostatnio oświadczył, że ma być zabawa karnawałowa. Udało się wytargować inny termin, to było jedyne ustępstwo, na jakie poszedł.
Sama idea zabawy weszła jednak dość mocno w nasze rozważania o SOCJALIZACJI. Paskudny termin - straszak Homeschoolersów. Trzeba jednak przyznać, że trochę prawdy w nim jest. Dzieci potrzebują innych dzieci. Może nie przez 6 godzin dziennie, ale jednak od czasu do czasu. Dlatego na ów kinderbal postanowiliśmy zaprosić dzieci z dawnej szkoły Tośka. Z rodzeństwem - w sumie miały przyjść 4 osoby - wiem, niewiele, ale to jedyne dzieciaki, z którymi miał jaki taki kontakt. Zrobiliśmy zaproszenia i przekazaliśmy je (ja pełna obaw, że te nie będą chciały przyjść). I tu wielkie zdziwienie, bo chciały przyjść i to bardzo, ale pierwszą reakcją było "to chłopcy na ferie przyjechali tutaj?". Hmmm, jakie "tutaj", przecież oni cały czas "tutaj" byli. "To nie w Krakowie?". W ten sposób dowiedzieliśmy się, że ludzie na wsi są przekonani, że dzieci mieszkają w Krakowie i tam chodzą do szkoły. Hmmm... po raz drugi - może to jest wyjaśnienie tej głuchej ciszy, która wokół nas zapadła?
W każdym razie upiekliśmy ciasteczka, przygotowaliśmy poczęstunek, plan zabaw i czekaliśmy tego dnia. Wieczór przed nim zadzwoniła mama chłopców, że niestety dorwała ich straszna gorączka i że bardzo chcą przyjść, ale kiedy indziej. Było nam przykro, no i trochę się plan zawalił, bo większość gier i zabaw w tak małym gronie przestała mieć sens. W końcu nadeszła wyczekana środa, przyszły dziewczynki i kinderbal się odbył. Było świetnie, dzieci same sobie znajdowały zajęcie, grały w planszówki, zręcznościowe i w zasadzie ja byłam potrzebna tylko do czuwania. Tosiek wspaniale panował nad sobą, a obaj byli rewelacyjnymi gospodarzami.
Zatem z tą socjalizacją naszych dzieci nie jest tak źle, radzą sobie świetnie. Tu nie mamy powodów do zmartwień, ale nie możemy też zamykać oczu na fakt, że oni tych kontaktów potrzebują. Pocieszające jest to, że jednak dla Tośka towarzystwo możemy znaleźć na miejscu. Szymek natomiast jasno powiedział, że jego zapraszanie kolegów w byłej szkoły nie interesuje. Całe szczęście, że choć "dorywczo", ale jednak jakichś kolegów ma. Szkoda tylko, że nie mieszkają oni/my bliżej siebie...

środa, 26 stycznia 2011

Znowu linki

Ponieważ w zakładkach znowu zrobiło się bardzo ciasno, bo cały czas wędruję po różnych miejscach, ludzie polecają świetne stronki, czas zatem na kolejny remanent.
http://www.makinglearningfun.com/index.html - to miejsce gdzie jest mnóstwo kart do druku, ciężko się jednak przebić przez taką ilość, nie wiem czy przydatne, choć może literki z angielskiego...?
Łoszak - gazetka dla dzieci i młodzieży. Poważnie, wyczerpująco, ciekawie.
Jak pobudzić mózg do lepszej pracy.
Filmy przyrodnicze - raczej krótkie, prezentacje, eksperymenty. Podobnie tu.
Poszukując doświadczeń z fizyki, ostatecznie znalazłam szereg stron, od których zawsze zaczynam:
cudo strona, super doświadczenia, łatwe i przyjemne.
to tylko fizyka
doświadczenia
fizyk domowy
101 ciekawostek
Tu też fajne rzeczy.
Na koniec Co to jest fizyka
Fajne karty pracy z geografii - dodatkowo uczą angielskiego.
Ruchoma mapa Polski przez wieki.
Filmiki z może kiepską muzyczką, ale trudne problemy fajnie tłumaczone.

piątek, 21 stycznia 2011

Strach Przedegzaminowy w akcji

Znacie "Małą encyklopedię domowych potworów" Stanislava Marijanovica? W naszym domu zamieszkał jeden z takich właśnie potworków, jak te opisane w encyklopedii, ale dotychczas jeszcze niesklasyfikowany. Jest straszliwy. Dokucza głównie mi, ale dzieciom też się daje we znaki. Jest to potwór dwugłowy Strach Przedegzaminowy. Zamieszkał nie wiadomo kiedy, chyba wyślizgnął się z kartek przeglądanego kalendarza, no bo z tego kalendarza wynika, że egzaminy za 10 tygodni! Potwór ten cechuje się tym, że uwielbia chaos i niezborne działania. Człowiek przez niego zaatakowany łapie się za głowę, uprzytamnia sobie, jak mało wie (on sam lub jego podopieczni) i rzuca się w szereg niezbornych poczynań. A wówczas potwór tylko zaciera łapki, bo im więcej bałaganu, tym lepiej idzie mu sianie paniki. Jak walczyć z tym paskudem? Głównie spokojem i Planem, który trzeba sobie przygotować. Mimo to, co jakiś czas Strach Przedegzaminowy podnosi antypatyczny łeb (jeden lub drugi) i szepcze zjadliwie: "i tak nie zdążycie". Wtedy trzeba się odprężyć i zrobić coś całkiem niezwiązanego z nauką. Na przykład iść na sanki. Najważniejsze to jednak nie używać słowa EGZAMIN, bo ono jest głównym źródłem siły potwora.

środa, 12 stycznia 2011

Mini porządki

Usunęłam stąd dwa posty - dotyczące sprawdzianu po VI klasie. Sporo było na nie wejść z Googla, gdzie ktoś szukał informacji o sprawdzianie po VI klasie. Ktoś... - pewnie Szóstoklasiści :-)
Dlatego postanowiłam przenieść te informacje w nowe miejsce, do którego wszystkich edukowanych domowo szóstoklasistów zapraszam serdecznie!


piątek, 7 stycznia 2011

Colours lapbook

Mam pracowity dzień blogowy. Zastanawiałam się, czy wpisać to tutaj, czy tutaj. W końcu stwierdziłam, że tam są prace chłopców, a tu moje, więc...
Po lekturze anglojęzycznych blogów o edukacji domowej postanowiłam też się tak dzielić. Dziś o ukochanym "narzędziu" homeschoolersów - lapbooku, a konkretnie jak i z czego zrobić lapbook utrwalający słownictwo z języka angielskiego - kolory. Pomoc raczej dla dzieciaków młodszych.

Potrzebne są:
teczka typu manila (ale może być też zwykła ze sznurkiem);
paleta wycięta z tektury - mocujemy ją taśmą na środku teczki;
kolorowe kartki - wycinamy z nich "ósemki" i składamy na pół - w środku dziecko pisze nazwę koloru, zrobione w ten sposób "farbki" mocujemy na palecie;
wierszyki (można szukać samemu, a można ściągnąć ode mnie z chomika), szukając samodzielnie warto jednak zwrócić uwagę na to, że przeważnie uczymy dzieci brytyjskiego, więc "colours", a na stronach amerykańskich będzie "colors". Wierszyki typu: red, green, black wyciąć i nakleić z drugiej strony palety w odpowiednich miejscach. Resztę wierszyków - gdzie będzie miejsce;
tęcza (my wycięliśmy z książki, ale można wydrukować lub narysować samemu), pod nią jeden z wierszyków;
mini książeczka i większa książeczka zostały pobrane z tej strony. Mała książeczka to "Mini book of color", a duża to "Printable book about colors to read". Obie trzeba wydrukować, pociąć, spiąć i umocować.

karty pracy można znaleźć na powyżej podanej stronie lub tu czy tu. Karty mocujemy spinaczem lub robimy z tyłu lapbooka odpowiednią kieszonkę na nie.
czytanka o kolorach wklejona pod paletą pochodzi stąd.

Lapbook o kolorach gotowy!


poniedziałek, 3 stycznia 2011

I jeszcze linki

Zastanawiałam się, czy edytować poprzednie posty, czy dodawać coś nowego, ale w końcu doszłam do wniosku, że podczas edytowania linki utkną w tłumie. Dziś przypadkiem trafiłam na fantastyczne arkusze do drukowania z języka angielskiego. Idealne dla młodszych, ale i starsi mogą zabawowo coś utrwalić.
Spotkałam też stronę, gdzie można stworzyć arkusze z konkretnymi zadaniami z matematyki, a raczej arytmetyki.
No i moje dzisiejsze odkrycie: zadziwiające homeschoolujące mamy :-) Można sporo podpatrzyć, choćby w kwestii urządzenia pokoju do nauki!
Mama Jenn
I blog "matematyczny" (trochę jak nasz :-) 1+1+1=1
Jeszcze tu warto zajrzeć i tu.
Przejrzałam pobieżnie i jestem pod wielkim wrażeniem. Ile wspaniałych, edukacyjnych rzeczy można zrobić samemu, stosunkowo niewielkim kosztem.