czwartek, 28 kwietnia 2011

W nowych kolorkach

Zrobiło mi się takie fajne zdjęcie na spacerze, no i poczułam chęć zmiany. Poprzednie zdjęcie, na którym był Murań, było zrobione przez mojego męża, a to jest moje własne. I tak to z zieleni przeszliśmy w niebieskości.
Pewnie niektórym trudno w to uwierzyć, ale... wzięliśmy się za naukę. Na luzie, bez planu (na razie), ale jednak zaczynam gonić dzieciaki do jakiejś roboty. Coś tam grzebiemy w angielskim (oglądamy filmy - dzięki Aniu!), Szym robi też materiał z książki, jednak  kiedy chce zboczyć w coś innego, np. legendę o królu Arturze - nie ma sprawy - tu o Arturze krótko i treściwie.
Najłatwiej chłopcom zabrać się za matematykę, Witka cieszy, że wreszcie ma trudniejsze zadania. Szymon robi też sporo z eduROMów (niestety ten z historii nie działa, buuu). No i robimy zabawki ze śmieci (może jutro je pofotografuję...). Obserwujemy żaby i ropuchy (jakoś tak tych ostatnich w okolicy jest więcej...). Założyliśmy zupełnie serio "żabiarium" i patrzymy, co nam się wykluje i cieszymy się wiosną, bo wreszcie wszystko kwitnie!

piątek, 8 kwietnia 2011

Ufff... i po egzaminach

Jeszcze nie mamy ostatecznych wyników, bo nie wszyscy egzaminujący sprawdzili części pisemne, ale śmiało mogę napisać, że poszło świetnie. Żałuję tylko, że w przyszłym roku musimy się zmierzyć z inną szkołą - gimnazjum. Pocieszam się jednak, że to tylko rok, bo potem pewnie wrócimy do szkoły w Koszarawie - ma tam zostać utworzone gimnazjum i liceum.
O egzaminach słów kilka: młodszy spisał się rewelacyjnie, pomimo moich obaw, że w nowej sytuacji będzie się łatwo rozpraszał. Usiadł, pisał przez godzinę, potem swobodnie odpowiadał, także z angielskim poradził sobie bez trudu.
Starszy syn testów i ustnych miał więcej. Wszystkie były przeprowadzone w bardzo miłej atmosferze, bez nadmiernego stresu, wśród uśmiechów i serdecznej troski o ucznia. Jestem szczególnie pod wrażeniem panów egzaminatorów - zadawali pytania w taki sposób, że wydobywali z dziecka co najlepsze, nie dając w żaden sposób do zrozumienia, że oto właśnie było coś, co powinieneś wiedzieć - taki sposób rozmowy dodał dziecku pewności siebie i podbudował poczucie własnej wartości. Nie znaczy to, że panie były mniej wspierające, bynajmniej, po prostu sfeminizowanie tego zawodu sprawiło, że zetknięcie się z mężczyznami - nauczycielami, dało mi do myślenia: jak wyglądałaby polska edukacja, gdyby w szkołach proporcje miedzy płciami były inne niż są obecnie...?
Egzaminy to także okazja do spotkania ze starymi znajomymi i poznania nowych osób - rozmowy, wymiana poglądów, żarty, obserwacje - dla mnie są takim chlebowym zaczynem, który sobie we mnie powolutku rośnie. Co z niego upiekę? Zobaczymy.
Poradziliśmy sobie z tym wszystkim: nauką, przygotowaniem, prezentacją, organizacją, stresem (niewielkim, ale zawsze). Zdaliśmy te egzaminy - ja jako mamiciel - rodziciel, chłopcy jako domowi uczniowie, tata jako wsparcie (duchowe i merytoryczne) i nawet nasza najmłodsza Kruszynka znosiła ze spokojem ciągłe przejazdy z miejsca na miejsce, spanie w foteliku samochodowym i niemożność włażenia wszędzie, gdzie się da.
Skończyliśmy ten rok szkolny. Teraz chwila na złapanie oddechu i bierzemy się do nowej pracy - chcę, żebyśmy bawili się tym, co nas interesuje i ciekawi. Szymek już dziś zrobił nowy model samolotu, Witek stwierdził, że musi się podszkolić z historii, żeby móc dalej pisać swoje opowiadanie, które chce kontynuować, bo przecież pani powiedziała, że mało które dziecko w jego wieku pisze takie opowiadania... A ja? Ja chcę porobić zabawki ze śmieci, poobserwować rozwój żaby w słoiku i cieszyć się wiosną :-)