poniedziałek, 5 września 2011

Praca, szkoła i nauka

Praca moja, szkoła też moja, a nauka dzieci (tych, które uczę i tych osobistych). Niestety sytuacja życiowo-finansowa zmusiła mnie do pójścia do pracy, pomimo że dzieci uczą się w domu i najlepiej by było, gdybym cały swój czas mogła poświęcać im. Na szczęście moja praca to tylko pół etatu, więc 10 godzin "przy tablicy" (pracuję 2 dni), a resztę robię wieczorami, a jest co robić, ministerstwo już o to dba - irytuję się na taką papierkologię, bo wolałabym ten czas poświęcić na przygotowanie "półproduktów" do zajęć. "Półprodukty" zaś muszę przygotowywać, bo mam zajęcia z najmłodszymi dziećmi, które pewnych rzeczy nie zrobią (lub nie zrobią tak szybko, aby to miało sens), a które można by kupić, tylko... więc czeka mnie wycięcie kilkudziesięciu kółek na następne zajęcia (jak dobrze, że kupiłam sobie specjalny cyrkiel do tego celu!). Tyle o mojej pracy.
Nauka dzieci domowych powoli się rozkręca - już nie ma narzekania, że trzeeeeba, i naprawdę muuuuszę? Zaczyna to iść coraz sprawniej. Wczoraj przygotowałam listy zadań do wykonania. Niestety, kiedy wróciłam (o 15, bo rada pedagogiczna) zadania nie były wykonane. Po moim głośnym wyrażeniu niezadowolenia z takiego wywiązywania się ze zobowiązań, dzieci uwinęły się (same) z robotą w godzinę (no, ale ja byłam i ta moja obecność jest nadal niezbędna). Nie jest zatem różowo. Z drugiej strony jeszcze rok temu nic nie byłoby zrobione, więc jest postęp. W dodatku starszy syn miał straszne wyrzuty sumienia i jestem przekonana, że w czwartek zrobi wszystko na czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz