czwartek, 3 lutego 2011

Kinderbale w karnawale

Tosiek co jakiś czas ma pomysł obchodzenia jakiegoś święta (nota bene, wyczytałam w kalendarzu, że dziś jest Światowy Dzień Obszarów Wodno-Błotnych). I tak obchodzimy powitanie lata, pożegnanie lata (koniecznie przy ognisku, na którym pieczemy pianki), powitanie zimy... I to nie jest tak, że dziecko przychodzi i prosząco "mamo, czy moglibyśmy...?". Nie, to jest człowiek zdecydowany, który oznajmia: "Mamo, w piątek jest święto, kup żelki". Ewentulanie robi nam listę zakupów. Ostatnio oświadczył, że ma być zabawa karnawałowa. Udało się wytargować inny termin, to było jedyne ustępstwo, na jakie poszedł.
Sama idea zabawy weszła jednak dość mocno w nasze rozważania o SOCJALIZACJI. Paskudny termin - straszak Homeschoolersów. Trzeba jednak przyznać, że trochę prawdy w nim jest. Dzieci potrzebują innych dzieci. Może nie przez 6 godzin dziennie, ale jednak od czasu do czasu. Dlatego na ów kinderbal postanowiliśmy zaprosić dzieci z dawnej szkoły Tośka. Z rodzeństwem - w sumie miały przyjść 4 osoby - wiem, niewiele, ale to jedyne dzieciaki, z którymi miał jaki taki kontakt. Zrobiliśmy zaproszenia i przekazaliśmy je (ja pełna obaw, że te nie będą chciały przyjść). I tu wielkie zdziwienie, bo chciały przyjść i to bardzo, ale pierwszą reakcją było "to chłopcy na ferie przyjechali tutaj?". Hmmm, jakie "tutaj", przecież oni cały czas "tutaj" byli. "To nie w Krakowie?". W ten sposób dowiedzieliśmy się, że ludzie na wsi są przekonani, że dzieci mieszkają w Krakowie i tam chodzą do szkoły. Hmmm... po raz drugi - może to jest wyjaśnienie tej głuchej ciszy, która wokół nas zapadła?
W każdym razie upiekliśmy ciasteczka, przygotowaliśmy poczęstunek, plan zabaw i czekaliśmy tego dnia. Wieczór przed nim zadzwoniła mama chłopców, że niestety dorwała ich straszna gorączka i że bardzo chcą przyjść, ale kiedy indziej. Było nam przykro, no i trochę się plan zawalił, bo większość gier i zabaw w tak małym gronie przestała mieć sens. W końcu nadeszła wyczekana środa, przyszły dziewczynki i kinderbal się odbył. Było świetnie, dzieci same sobie znajdowały zajęcie, grały w planszówki, zręcznościowe i w zasadzie ja byłam potrzebna tylko do czuwania. Tosiek wspaniale panował nad sobą, a obaj byli rewelacyjnymi gospodarzami.
Zatem z tą socjalizacją naszych dzieci nie jest tak źle, radzą sobie świetnie. Tu nie mamy powodów do zmartwień, ale nie możemy też zamykać oczu na fakt, że oni tych kontaktów potrzebują. Pocieszające jest to, że jednak dla Tośka towarzystwo możemy znaleźć na miejscu. Szymek natomiast jasno powiedział, że jego zapraszanie kolegów w byłej szkoły nie interesuje. Całe szczęście, że choć "dorywczo", ale jednak jakichś kolegów ma. Szkoda tylko, że nie mieszkają oni/my bliżej siebie...

1 komentarz:

  1. Fajnie, że się do mnie wpisałaś - bo dzięki temu wiem, że prowadzisz bloga. Jest nas tak mało, że każdy wpis jest ważny i może być inspirujący. Oczywiście dodaję link do siebie.

    Pozdrawiam
    Halina

    OdpowiedzUsuń